piątek, 16 sierpnia 2013

Norwegia (cz. III - fiordy, góry i przestrzenie)

Tak wyglądało niebo tuż przed pierwszą w nocy, gdy kładliśmy się spać na kempingu w miejscowości Geiranger, położonej na końcu fiordu Geiranger. 

Kemping był położony na zboczu, a nie nad samym fiordem, a za płotem był słusznych rozmiarów wodospad, którego szum niósł się po kempingu 24 godziny na dobę.
Wodospady są w Norwegii wszędzie i nie warto dostosowywać do nich trasy. Lepiej podziwiać te i tak spotykane, na wcześniej zaplanowanej drodze.
Fiord Geiranger należy do najsławniejszych fiordów na świecie - aby móc go podziwiać z góry zaplanowaliśmy wycieczkę do punktu widokowego, położonego 300 mnpm czyli 300 metrów nad lustrem wody.
Na początku spotkaliśmy sporą gromadkę kóz, którym nasza obecność zupełnie nie przeszkadzała.
Niektóre wdrapywały się na drzewa, zupełnie jak kozy marokańskie.
A potem fiord widziany z góry - można podziwiać godzinami, szczególnie, że ruch na wodzie jest spory. Poniżej zbliżenie na widoczne w lewym, dolnym rogu "kropeczki".
To grupa kajakarzy - przy dobrej pogodzie można pływać po fiordzie wszystkim.
Można też spotkać takie kolosy - ten cumował przez całą noc i sporą część dnia.
Mniejszy za to dymił niemiłosiernie, ale był 300 metrów niżej więc dym do nas nie dolatywał.
A z ostatniego punktu na naszej trasie zobaczyliśmy drogę, którą wieczorem zjeżdżaliśmy do Geirangera - bywa nazywana Drogą Orłów, bo podobno można tu spotkać orły. 
I kozy spotkane w drodze powrotnej. Większość stada stanowiły matki z młodymi, podobnie jak w spotykanych przy szosie gromadach owiec.
Raczej leniwy poranek i nieco dłuższa niż planowaliśmy wycieczka zajęły nam czas do popołudnia. Ruszyliśmy przez góry na południe, w poszukiwaniu dogodnego miejsca na obiad.
Zatrzymaliśmy się na przełęczy na wysokości ponad 1000 mnpm, z widokiem na wodę, góry i trochę śniegu. 
Miejsce było dość wietrzne, ale palnik umieściliśmy w jednej ze skalnych szczelin i wiatr już nie przeszkadzał w gotowaniu. Miejsce było naprawdę urokliwe, ale po obiedzie ruszyliśmy dalej, mając jedynie określoną trasę, bez wyznaczonego miejsca na nocleg.
Widoki za przełęczą były znów wspaniałe, ale inne niż od strony fiordu. Zrezygnowaliśmy z wjazdu na Dalsnibę (1500 mnpm, wąska i stroma, płatna droga; podobno wspaniałe widoki). 
Za to nie ominął nas tunel w wielkiej górze - wjazd widoczny na zdjęciu powyżej. Tunele w Norwegii to codzienność, ale nie wszystkie są podobne. Tunele poza głównymi drogami są słabo oświetlone i tak było w tym przypadku. Po wyjeździe z dłuższego tunelu (ten chyba o długości nieco ponad 4 km) światło słoneczne jest bardzo rażące - konieczne są okulary przeciwsłoneczne.
I znów wodospady, 
potoki,
śnieg w słońcu, tuż przy drodze,
górskie jeziorka,
a w dolinie domki trolli i nieciekawie wyglądające chmury.
Z dużej chmury spadł mały deszcz, a potem pojawiła się podwójna tęcza. W samą porę, bo zbliżała się ósma wieczorem i rozglądaliśmy się za noclegiem.
Wieczorem wypogodziło się i mieliśmy z przydrożnego parkingu taki widok.
Na parkingu było piękna trawa (w sam raz pod namiot), wygodne stoły z ławkami, pomost, zaplecze sanitarne i trampolina dla dzieci. Woda chłodna, ale wyjątkowej przejrzystości.
Następnego dnia pierwszym punktem był stavkirke (kościół słupowy) w Lom. To bardzo znana świątynia, położona przy szlaku prowadzącym do katedry w Trondheim, gdzie koronowano wielu norweskich królów.
Na miejscu mogliśmy skorzystać z opisu kościoła po polsku - zaskoczyło nas to bardzo miło.
Organy i konstrukcja wnętrza.
Malowidła na sklepieniu, nad prezbiterium.
Kandelabr w nawie poprzecznej.
Okno z małymi szybkami - widać, że szkło jest stare, ale bardzo urokliwe. Całe wnętrze było dość słabo oświetlone, bo okien jest naprawdę mało. Dla doświetlenia powieszone są elektryczne żyrandole, ale z żarówkami dającymi ciepłe, żółte światło (a nie z bijącymi bielą po oczach żarówkami energooszczędnymi).
Głowy smoków na dachu kościoła w Lom.
Kamienne schody, prowadzące do wnętrza, przykryto płytami z łupków, aby uzyskać równą powierzchnię.
Drewniany obramowanie drzwi bocznych - koronkowa snycerka.
Świątynia w Lom była największym kościołem słupowym, który obejrzeliśmy podczas tego wyjazdu. Z Lom ruszyliśmy na południowy zachód, zostawiając po lewej ogromne tereny Parku Narodowego Jotunheim i najwyższy szczyt kontynentalnej Norwegii - Galdhoppigen. 
Po drodze minęliśmy taką kolumnę. Na podstawie lokalizacji GPS sprawdziłam, że to kolumna Sagasøyla o wysokości 32 metrów, pokryta brązowymi posągami władców Wikingów.
Wczesnym popołudniem zrobiliśmy dwugodzinną wycieczkę pieszą - zatrzymaliśmy się po prostu na malutkim parkingu, przy tabliczce ze szlakiem. Ścieżka była w sam raz dla nas - oglądaliśmy okolicę i schładzaliśmy się wodą z potoków.
A wyżej oczywiście leżał śnieg, choć słońce mocno prażyło. Zapomniałam posmarować łydki kremem z filtrem i potem musiałam chodzić kilka dni w długich spodniach, bo nogi miałam malinowe - a przed wyjazdem bałam się zimna i deszczu.
Parking niestety nie nadawał się na miejsce obiadowe, ale jadąc dalej znaleźliśmy świetne miejsce na dłuższy postój - z widokiem na lodowiec, na wysokości około 1400 mnpm. Tu polarowe bluzy (dla dzieci nawet z kapturami) były bardzo przydatne.
Panorama z lodowcem - na prawym skraju nasza droga. Wiele dróg, którymi jechaliśmy, jest otwartych tylko przez kilka letnich miesięcy. Jadąc poza sezonem, warto sprawdzić czy drogi są przejezdne. Na tej drodze najbardziej nas zaskoczył liniowy autobus.
Niebo się chmurzyło, potem trochę pokropiło, chmury wisiały naprawdę nisko,
a my zmierzaliśmy nad kolejny fiord.
Widok na Lustrafjord, gdzie przywitało nas słońce, a chętni korzystali z kąpieli. Na tym parkingu, było wyraźnie zaznaczone, że nie jest przeznaczony do biwakowania - takie oznaczenia na przydrożnych parkingach spotyka się rzadko.
Okolica bardziej zaludniona i rolnicza - widok jak alpejski.
Przeprawa promowa - niebo znów szykowało wieczorny prysznic.
A na promie mieliśmy znakomite towarzystwo - liczba luksusowych aut na norweskich drogach jest znacząca. 
Widoki w czasie przeprawy piękne,
uwieńczone tęczą.
Potem deszcz, tunel i kręta, górska droga z owcami.  
Postanowiliśmy nie iść na łatwiznę i zamiast skorzystać z  najdłuższego tunelu drogowego Lærdal (24510 m) pojechaliśmy przez góry, nad tym tunelem, szukając uważnie miejsca na nocleg.
Zanocowaliśmy na wysokości ponad 1000 mnpm (podjazd od ostatniej przeprawy promowej), niemal nad najdłuższym tunelem, w międzynarodowym towarzystwie - Duńczycy, Francuzi, Holendrzy, Rosjanie i owce.
Poza samochodami dojeżdżali tu również rowerzyści - mój podziw nie ma granic. 
 Okolica była nadzwyczaj urokliwa.
Chociaż wieczór i poranek były chłodniejsze niż wcześniej.
W oddali widoczne też były postrzępione szczyty - chyba z terenów Jotunheim.
Zaplecze sanitarne, zasilane panelami słonecznymi, z pięknymi toaletami i ciepłą wodą.
Przejazd przez góry - niby podobny, ale za każdym razem inny.
Ta dolina była wyjątkowo rozległa.
Nasza droga wiłą się po niej uroczo, ale za jednym z zakrętów spotkaliśmy na zjeździe naprawdę dużą ciężarówkę. Norweskie drogi uczą pokory i cierpliwości. Pędzących bez pamięci kierowców nie spotkaliśmy...
Aurlandsfjord, jeden z fiordów stanowiących odnogę najdłuższego fiordu Norwegii - Sognefjord. 
Widoki wspaniałe, z wysokości około 450 metrów nad lustrem fiordu, a stanęliśmy tu przypadkiem.
Jeszcze trzy, niezbyt dobrze oświetlone tunele - na zdjęciu ostatni, przy bocznej drodze, ze światłami na wjeździe - i mogliśmy podziwiać kolejny sławny fiord, Naerefjord.
Wyjątkowo wąski, o bardzo wysokich zboczach.
Znaleźliśmy lokalny szlak i wydrapaliśmy się niemal 200 metrów ponad poziom wody, by podziwiać widok z lepszej perspektywy.
A na wodzie statki wycieczkowe, na zmianę z promem.
Wyjeżdżając z tej doliny spotkaliśmy na drodze młoda kozicę - trochę zagubiona uciekła na kamieniste zbocze, ale z bezpiecznego miejsca bacznie nas obserwowała.
I znów wodospad - w Norwegii wodospady wystarczy podziwiać, nie trzeba ich szukać, bo prawie zawsze są w pobliżu.
Przez pomyłkę trafiliśmy jednak do tunelu Lærdal (24510 m) - korzystając z podobnego miejsca zawróciliśmy i pojechaliśmy wcześniej zaplanowaną trasą.
Widok z naszego postoju obiadowego - wyjątkowo na jezioro, a nie na fiord. Dojazd do tego punktu prowadził kilkoma tunelami, z serpentynami w środku, częściowo zupełnie nieoświetlonymi - był znak ostrzegawczy "inne niebezpieczeństwo" z napisem po norwesku. Przy wjeździe do następnych tuneli były znaki ostrzegawcze "uwaga owce" - i rzeczywiście owce chroniły się w tunelach przed deszczem.
Górskie krajobrazy, tym razem z zamieszkałych okolic.
Nocleg nad jeziorkiem, na płaskowyżu porośniętym karłowatą roślinnością,
w towarzystwie mewy.
Widok oczywiście na góry.
Przed dziewiątą zaczęły nas straszyć ciemne chmury, ale znów mieliśmy szczęście. Wieczór nad nami był ładny, choć w okolicy kręciły się co najmniej dwie burze.
*****
A tutaj znajdziecie link do wszystkich wybranych przeze mnie, do tej pory, zdjęć z naszego wyjazdu. W albumie, który będzie uzupełniany wraz z kolejnymi wpisami, znajduje się również mapa z zaznaczoną lokalizacją prawie wszystkich zdjęć. Mapa naszej trasy jest dostępna tu, i będzie również aktualizowana wraz z kolejnymi odcinkami relacji.

4 komentarze:

  1. Widoki zapierające dech w piersi.Po prostu zapierające.
    Rewelacyjna jest ta Twoja fotorelacja.
    Jestem pod wrażeniem tego co pokazałaś.

    OdpowiedzUsuń
  2. cudownie z Tobą podróżować :-)
    nie myślałaś nigdy o publikowaniu zdjęć na jakiejś stronie dla fotografów? ja używam flickr.com :-)
    pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi miło, że ze mną podróżujecie.
    A krajobrazy były takie, że aparat sam cykał fotki.
    ...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądanie Norwegii w wersji letniej jest o wiele przyjemniejsze, chociaż w czasie śniegów też posiada niepowtarzalny urok. Dziewicze tereny pozbawione ingerencji człowieka - to jest to, co nam zapada w pamięć.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz.