wtorek, 24 stycznia 2012

W drodze czyli 22 tysiące oczek

Początek - okolice Grójca
Koniec - okolice Salzburga
Szalootulacz z resztek Prestige i Ranco Multy. Otulacz w brązach majaczył gdzieś na horyzoncie.
Miałam w planie inną robótkę na trasę do Austrii, ale zapomniałam szalika i musiałam ten brak uzupełnić.
Druty nr 4, zużycie włóczki około 15 dkg, całość robiona na okrągło ściegiem francuskim, na zakończenie pas dwustronnych kwadratów - żeby nie wyjść z wyprawy.
Tutaj dziś zima w pełni, choć wczoraj padał deszcz.
W nocy spadło 30 cm śniegu i nadal sypie.
Ps. To wpis z telefonu stąd układ ze zdjęciami na końcu.


czwartek, 19 stycznia 2012

Warkocze

Grube i cienkie, wszystkie długie i rude  do niemożliwości.
Miałam ochotę na coś szybkiego i ciepłego - nie ażury, skomplikowane wzory, tylko z głowy, bez patrzenia w schematy. Wyciągnełam Merino Bulky, którą już miałam kilka razy na tapecie, ale zawsze z jednakowym efektem - sprute kłębki zamiast motków.
Otulacze są dla mnie hitem sezonu więc  pomyślałam o kolejnym, znacznie pokaźniejszych rozmiarów od dotychczas wydzierganych, z solidnym golfem.

Otulacz, niemal poncho, sięga do nadgarstków. Już miał swoją premierę - sprawdza się na kurtkę, ale także w chłodniejszym wnętrzu.
Robiłam go od dołu - nabrałam 150 oczek czyli 10 motywów po 15 oczek. 1 motyw to:warkocz na 6 oczkach, 3 oczka lewe, warkocz na 3 oczkach, 3 oczka lewe.
Od wysokości ramion zbierałam oczka - najpierw w pasach oczek lewych, potem w szerokim warkoczu, a potem w wąskim. Golf na 60 oczkach, nie zamykałam oczek na drutach tylko zaszyłam wg własnej koncepcji - i chyba nie umiem takiego zaszycia powtórzyć - brzeg jest przyjemnie luźny.
Na każym zdjęciu inny kolor, ale taki urok sztucznego oświetlenia.
Zużyłam prawie 6 motków, druty nr 8. Nabrałam oczka na drutach nr 7 sposobem włoskim i na nich przerobiłam pierwsze dwa rzędy.
I jeszcze słowo o włóczce - kupiłam ją kiedyś okazyjnie, z myślą o dużym, rozpinanym  swetrze, ale Merino Bulky okazała się na to za gruba. Miałam kłopoty z dopasowaniem grubości drutów - dzianina była mocno dziurawa albo sztywnawa. Ten otulacz to kompromis i pomysł na wykorzystanie zapasów, bo cały czas trwam w postanowieniu i nie kupuję włóczki.
Dokładny przegląd zapasów wykazał:
- ogromne ilości półmotków - dwie spore szuflady
- duże zapasy cienkich włóczek na szale i chusty (ale na razie nie mam ochoty na ażury)
- ograniczony wybór włóczek na większe projekty (swetry, bluzki), w dodatku w sporo w kolorze pomarańczowym!!!

niedziela, 15 stycznia 2012

Dwustronny kocyk

Po pierwsze podziękowania dla Doroty, która dokładnie opisała mi technikę dwustronnego dziergania i zachęciła do próbowania.
Próbka wypadła pomyślnie, więc wciągnęłam niemowlęcy kocyk na listę planowanych robótek.
Przegrzebałam moje zapasy i wybrałam zestaw niebieski z białym i szarością.
Chciałam, żeby kocyk miała dwie, mocno różniące się strony i tak jest:
Strona jasna
Strona ciemna
Kolorystyka oczywiście jest wspólna, bo po obu stronach kolory się spotykają.
Włóczki wybrane na kocyk są łatwe w utrzymaniu czystości i  można prać kocyk w pralce na programie delikatnym, w 30-40 stopniach.
Wykorzystałam resztki akryli - Elian, Pearl i nieznanego w turkusie, bawełniano- akrylowych Salsy i Jeans (podwójna nitka) oraz bawełny, też bez etykiety i jeszcze Country Tweed z niewielką domieszką wełny i alpaki.
Mnie dwustronna dzianina wychodzi luźniej niż zwykła, więc użyłam drutów 3,5, a i tak wcale nie jest bardzo ściśle.
Zaskoczyło mnie spore zużycie włóczki - około 40 dkg na kocyk 75 cm x 80 cm.
Nabrałam 100 oczek i przerobiłam 3 rzędy ściegiem francuskim. W 4 rzędzie dodałam drugi kolor na środkowych 94 oczkach (8 razy 12 +10). Skrajne 3 oczka z każdego brzegu przerabiałam ściegiem francuskim, tylko jednym kolorem (zawsze ze strony jasnej).
Praca jest mozolna, bo łatwo o pomyłkę przy zmianie koloru. Miałam różne pomysły na skomplikowane wzory i dobrze, że z nich zrezygnowałam, bo na pewno nie ustrzegłabym się błędów. Nawet w tym prosty wzorze przy każdej zmianie kolorów musiałam coś poprawiać. Nna szczęście nie wymagało to prucia, tylko spuszczenia kilku oczek.
Cieszę się, że skończyłam kocyk i chwile zwątpienia (po 2-3 motywach) już za mną. Na pewno będę wracać do tej techniki, bo efekt końcowy jest bardzo ciekawy.

piątek, 13 stycznia 2012

Toskania (2) _ Scarlino


Na zdjęciu hotelik w Scarlino - Toskania (wybrzeże etruskie).
U mnie za oknem niezmiennie szaro albo buro - jak kto woli, wieje niemiłosiernie i co jakiś czas pada. Udało mi się wcelować ze spacerem w lepszy moment i zobaczyłam, że nie tylko mój synek mocno wierzy w rychłe nadejście wiosny, ale także leszczyna szykuje się już do wiosny - zacznie pylić lada moment.
Skończyłam dwustronny kocyk dla niemowlaka, ale z pokazaniem wstrzymuje mnie brak jaśniejszej chwili na fotki.
Zapraszam więc po raz kolejny do Toskanii - pełnej słońca i nieodpartego uroku.
Przedstawiam Wam Scarlino - maleńkie miasteczko, przyklejone do skalistego wzgórza.
Nie wspominają o nim przedwodniki, bo nie ma tu światowej klasy zabytków. Jest za to cisza i spokój - nawet w sierpniu - gdy w Sienie czy Pizie kłębią się tłumy.
Scarlino (prowincja Grosseto) jest położone 20 km od Piombino (połaczenie promowe z Elbą) i około 8 km od morza - bardzo ładne piaszczyste plaże. W tym roku odwiedziliśmy Scarlino po południu, po porannym plażowaniu.
Czas potrzebny na nieśpieszny spacer (i krótką wizytę na placu zabaw) to około 2 godzin.
Na zdjęciu powyżej maleńki kościółek -  dzwonnica XIV wiek, reszta dużo nowsza.
Nie ma tu samochodów - uliczki są zbyt wąskie i zbyt strome. Droga biegnie nieco poniżej Scarlino.
Za to bez trudu można spotkać wygrzewające się na bruku koty. Są znacznie chudsze niż nasze dachowce, ale bardzo przyjazne - pozowały bez chwili wahania.
Z miasteczka roztaczają się piękne widoki - powyżej na południowy zachód czyli w głąb lądu. Na pierwszym planie widać płaskie tereny rolnicze, a dalej wzgórza, na których leży Massa Marittima.
Tu widok w kierunku morza - na horyzoncie majaczy zarys Elby. Pierwszy raz w Toskanii byłam 3 km od Scarlino - mieszkaliśmy na jednym z widocznych tu wzgórz i podobny widok rozciągał się z basenu.
Typowe toskańskie zabudowania -  w jednym zakrętów drogi prowadzącej do Scarlino. I jeszcze wszechobecna zieleń - w maju soczysta i w bardzo wielu odcieniach prezentuje się ciekawiej niż w sierpniu, kiedy trawa żółknie, a krzewy i drzewa mają się dobrze, tylko jeśli są nawadniane.
Z miasteczka można się przespacerować do ruin położonego nieco wyżej zamku.
W XV wieku miał znaczenie startegiczne. Położenie rzeczywiście wymarzone - widok na okolicę - ponad 180 stopni, a za plecami dość trudne do sforsowania skaliste wzgórza.
I jeszcze przyroda - piękna i bujna.
Jedna z nielicznych wad majowego wyjazdu - figi można podziwać tylko na drzewach. Nie ma świeżych owoców, jakimi zajadaliśmy się w sierpniu.
Żywopłot pełni tutaj wiele funkcji - poza wydzieleniem drogi, jest solidnym zapasem przypraw. Na pierwszym planie rozmaryn, w głębi, po drugiej stronie drogi liść laurowy.
Widząc takie krzewy rozmarynu rozumiem prostotę i dostępność przepisu, w którym pstrągi piecze się na gałązkach rozmarynu.
I jeszcze uwaga praktyczna o świeżych liściach laurowych - ich aromat jest znacznie mocniejszy niż suszonych liści laurowych.
Nie wiedząc o tym za pierwszym razem ugotowałam zupę jarzynową o smaku laurowym.
* * *
A na koniec muzycznie. Wczoraj byłam w Filharmoni Narodowej na koncercie Orkiesty Starussowskiej Obligato. Bardzo udany wieczór - repertuar łatwy i przyjemny, a wykonania bardzo dobre. Najbardziej cieszyła mnie radość z jaką cała orkiestra grała, a soliści śpiewali. Wspaniały nastrój udzielił sie publiczności, a na bis usłyszeliśmy wiązankę motywów z filmu "Piraci z Karaibów" oraz marsza Radetzkiego.

sobota, 7 stycznia 2012

Toskania (1) - Masa Marittima

W Toskanii byłam trzykrotnie i mam nadzieję jeszcze wielokrotnie tam wracać. To wyjątkowej urody kraina - interesująca historycznie i turystycznie, świetne miejsce szczególnie na urlop na przełomie maja i czerwca. Długie dni i naprawdę ciepło, morze w sam raz do kąpieli i nie ma tłumów, jakie kłębią się tutaj w pełni sezon, szczególnie w sierpniu.
Dziś zapraszam do Massa Marittima - miasteczka leżącego około 20 km od via Aurelia (drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża liguryjskiego), na bogatych w rudy metali wzgórzach. Mijaliśmy to miasteczko podczas poprzednich podróży, nie zaglądając tu bo główna droga wiedzie doliną, a czasu było niewiele.
W tym roku przyjechaliśmy specjalnie w pierwszą niedzielę po 20 maja, by trafić na Balestro del Girifalco.
To odbywający się dwa razy do roku turniej łuczniczy, będący rywalizacją 4 dzielnic miasta.



Święto trwa cały dzień i jest połączone z przemarszami reprezentacji dzielnic uliczkami miateczka.
My obejrzeliśmy tylko przemarsze, gdyż zawody łucznicze odbywają się wieczorem, a trafiliśmy tu po długiej podróży. Bębniarze wybijający rytm marszu robili ogromne wrażenie, szczególnie w wąskich uliczkach, gdzie bębny po prostu grzmiały.
Poza tym katedra - nie mogliśmy jej zwiedzić, gdyż plac przed katedrą był przygotowywany na wieczorne występy i zamknięty dla zwiedzających.
Ozdobą katedry jest romańska wieża.
Architektura nie obiega od architektury innych toskańskich miasteczek - tu urokliwa brama, sięgająca nieba.
I most nad ulicą.
Choć na zdjęciach pogoda piękna to pod koniec pokropił nas deszcz.
O tym warto pamiętać - w maju w Toskanii może padać, czasem nawet bardzo mocno. Rok temu ulewny deszcz przegonił nas w końcu z Florencji.

niedziela, 1 stycznia 2012

Wiosennie i kolorowo

Skoro wiosennie dookoła to pokażę moją tęczę, z zapasów i z prezentów - na razie w postaci nieprzerobionej:
Zebrałam razem 29 różnych motków (Alpaca Dropsa i Drops Delight) i myślę co dalej.
Z kalendarza wynika, że jest 1 stycznia czyli zima powinna już u nas na dobre gościć, a dziś było tak jak widać na zdjęciach.
Na spacerze spotkaliśmy parę łabędzi
i brzydkie kaczątko
A przy śniadaniu wydawało mi się, że słyszę brzęczenie osy. Zignorowałam ten dźwięk jako nieprawdopodobny o tej porze roku, ale okazało się, że osa nas odwiedziła. Skąd się wzięła nie mam pewności, ale chyba została przyniesiona z drewnem do kominka, ugrzała się w domu i nabrała chęci do życia.
Mikołaj postanowił utwierdzić mnie w moim postanowieniu niekupowania włóczki i obdarował mnie dwoma precelkami:
To Merino Lace od malabrigo. Już myślę o otulaczu, ale na razie łapię oddech od bardzo cienkich włóczek, więc tylko się przytulam do tej super miękkiej wełenki.