wtorek, 31 sierpnia 2010

Po urlopie (2)

Sierpniowy urlop, choć licząc w dniach był krótszy od lipcowego, przyniósł mi więcej wrażeń, a przez to jakby rozciągnął się w czasie. Zaczął się pieknym, upalnym latem, a skończył nieprzyjemną jesienną słotą - na szczęście już pod własnym dachem.
Najpierw był Wrocław - mieszkanie w starej kamienicy, o naprawdę grubych murach zapewniało ochłodę nawet przy ponad 30 stopniach na zewnątrz (tak, tak - dwa tygodnie temu było we Wrocławiu tak ciepło). Lubię Wrocław, bo stale się zmienia - pięknieje i robi się coraz przyjaźniejszy turystom i mieszkańcom chyba też.
Po pierwsze starówka - po naprawdę udanej rewitalizacji ma wiele uroku i tętni życiem. Po drugie tereny, na których w roku 1913 odbyła się wystawa światowa czyli okolice Hali Ludowej. Z przyjemnością odwiedziłam ogród japoński - miniatura, a cieszy nadzwyczaj oczy różnorodnością roślinności i misterną aranżacją terenu. Tuż obok wrocławska fontanna - jest co podziwiać - pokaz z muzyką o każdej pełnej godzinie. Stąd już niedaleko do ogrodu zoologicznego - zawsze był ciekawy, a ciągle zyskuje coraz to nowe atrakcje. Mnie szczególnie podobają się nowoczesne wybiegi - częściowo przeszklone zamiast okratowania.
Poza tym Ostrów Tumski z katedrą i oczywiście wszechobecna Odra - wycieczka statkiem przez śluzę albo kajakiem w górę rzeki.
A na koniec Aquapark - jeden z najnowocześniejszych w Polsce.
I jeszcze ścieżki rowerowe - jest ich całkiem sporo i stale przybywa, a przy tym rowerzyści są traktowani życzliwie.
Po Wrocławiu wielkopolska wieś - tym razem bez codziennego zrywania porzeczki i zbierania innych płodów rolnych. Ograniczyłam się do zebrania dwóch koszyków węgierek i zaprawienia ich w domowym, wiśniowym winie . Poza tym wyjazdy na basen, leniwie płynące popołudnia, grzyby w okolicznych lasach. I  muzeum Arkadego Fidlera w Puszczykowie, z wieloma pamiątkami z jego podróży, i ze zbudowaną kilka lat temu kopią statku Krzysztofa Kolumba - Santa Maria, w skali 1:1. Polecam gorąco całe muzeum - to prywatna kolekcja zadziwiająca liczbą ciekawych eksponatów. Nas dość szybko wystraszyła pogoda, ale na pewno tu wrócimy - jest co podziwiać.
Miałam nadzieję pokazać kilka zrobionych na urlopie drobiazgów, ale pogoda nie dała mi szans na rozsądne zdjęcia, więc o robótkach następnym razem.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Kwiatki (13) i tęczowe spinki


Sierpień zawsze jest u mnie bardzo pośpieszny - w pierwszej połowie miesiąca urwanie głowy w pracy, a pod koniec urlop. Nie miałam więc ostatnio głowy do większych projektów - zajbrałam się drobiazgi, bo przecież ręce musza mieć zajęcie.
Na zdjęciu powyżej spinki w kolorach tęczy i nie tylko - powstało ich więcej, ale nie zdążyłam ze zdjęciem - już poszły w dobre ręce.
I oczywiście, jak w tytule, kwiaty i nie tylko. Tym razem same spinki. Dokupiłam kolejną partię drewnianych koralików do wykańczania, ale mimo sporego wyboru brakuje mi niektórych kolorów, które najlepiej uzupełniałyby włóczkową twórczość.
A teraz ruszam na tygodniowy urlop - oczywiście z torbą pełną włóczek (zapas raczej na miesiąc niż na tydzień, ale co tam).

niedziela, 15 sierpnia 2010

W końcu jest

... torba z koła, a właściwie ośmiokąta. Tył ciemny.
Włóczka jasna to kashmir (100 % wełny), powójna nitka; ciemna to oczywiście exclusive, który w filcowaniu jest niepowtarzalny - gruby i mięsisty.
Druty 6mmm, zużycie włóczki 45 dkg
Torbę zrobiłam szybko, ale wykończenie stawiało opór, który dzielnie zwalczałam.
Po pierwsze rączki - wyjątkowo mocno się sfilcowały i musiałam się nagłowić jak z krótkich zrobić dłuższe.
Po drugie podszewka - materiał miałam, ale ten kształt. W pierwszym podejściu wyszła za duża, po poprawkach wygląda tak:
Jedna kieszeń na suwak - znów wpuszczana (mimo trudów warto bo wygląda naprawdę elegancko); z drugiej strony duża kieszeń przedzielona na dwie części. Cała torba zapinana na magnes.
Torba jest naprawdę spora - średnica to prawie 40 cm.

sobota, 14 sierpnia 2010

Ciasto piaskowe cioci Marysi


Dziś przepis na ciasto piaskowe - nadzwyczaj lekkie. Przywiozłam ten przepis z tegorocznych wakacji, od cioci Marysi, stąd nazwa.
Składniki:
1 szklanka mąki
1 szklanka cukru
3/4 szklanki mąki ziemniaczanej
3/4 szklanki oleju
1 mały cukier waniliowy
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4 jaja
Wykonanie:
1. Mąkę, mąkę ziemniaczaną i proszek do pieczenia wymieszać
2. Całe jaja ubić ze szczyptą soli, a pod koniec ubijania dodać cukier i cukier waniliowy.
3. Cały czas ubijając do masy jajecznej dodawać mieszankę mąk na zmianę z olejem (np. po 1/3 lub 1/4 porcji każdego z tych składników).
4. Piec w temperaturze 200 stopni przez 40-50 minut

Podstawowy przepis przewiduje upieczenie ciasta w keksówkach - 2 foremki średniej wielkości.
O tej porze roku trudno się oprzeć owocom i wykorzystałam je  obficie - na dużą blachę dałam najpierw około 60 dkg czerwonej porzeczki, która utonęła w cieście, a na wierzch 75 dkg malin. Blachę wyłożyłam papierem do pieczenia, piekłam krócej niż przewiduje przepis, bo tylko 35 minut (z włączonym termoobiegiem), a i tak przyrumieniło się dość mocno.

Smacznego!

czwartek, 12 sierpnia 2010

Małe, a cieszą czyli własne metki

Zrobiłam sobie takie metki:
Cieszą mnie bardzo, a robi się je nadzwyczaj prosto - tutaj znajdziecie pełną instrukcję i zdjęcia poszczególnych kroków.
Potrzebne:
komputer i drukarka atramentowa,
papier zwykły i do transferu aplikacji,
tasiemka
żelazko

Wykonanie
  1. Projekt metki w edytorze albo programie graficznym i upakowanie metek na stronie - ja zrobiłam 3metki w 3 kolumnach w wordzie.
  2. Wydruk kontrolny na zwykły papier i przymiarka do tasiemki czy nadruk będzie dobrej szerkości - raczej powinien być o 2-3 mm węższy od tasiemki
  3. Wydruk na papier termotransferowy jako odbicie lustrzane
  4. Wyschnięcie wydruku - minimum 30 minut
  5. Pocięcie wydruku na odpowiednie paski
  6. Naprasowanie wydruku na tasiemkę, zgodnie z instrukcją na papierze, na sztywnym podłożu.
Gotowe !!! Można wszywać :),

Z praktyki wcześniejszych naprasowanek: Tasiemka jako tło powinna być jasna, a nadruk znacząco ciemniejszy.

Już się cieszę, że jak najmłodsza latorośl zacznie wyjeżdżać na obozy i kolonie to w ten sposób będę podpisywać ubrania.

sobota, 7 sierpnia 2010

Zielone, czasem gniecione

Zrobiłam kolejną torebkę - całkiem sporą, bo mieszczącą A4. Z efektu nie jetem do końca zadowolona, bo przy filcowaniu torebka pogniotła się i tak zostało. Stąd jej robocza nazwa "zielona- gnieciona". W środku wygląda tak:

Zapięcie magnetyczne, jedna kieszeń (duża) zapinana na suwak. Pierwszy raz zrobiłam kieszeń wpuszczaną, a nie naszywaną i będę się dalej szkolić tej trudnej sztuce.
Torebka jest zrobiona z Efsuna (wełna 100 %). To dobra wełna do filcowania na ubiory, ale nie na torebki. Po sflcowaniu nie uzyskuje odpowiedniej sztywności. Zauroczyła mnie ta zieleń więc kupiłam na próbę 2 motki i zużyłam do cna na torebkę.
Kolor jest wciągający - moja mama już dzierga sweter w tym kolorze.
I jeszcze zapowiedziany wczesniej citron:
Zużyłam 2 motki Angel Bergere de France - resztka to około 10 metrów, druty KnitPro nr 4.
Dziergało się przyjemnie - ten wzór ma swój urok - chociaż nitka jest bardzo cienka i lubi uciekać z drutów.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Po urlopie

Pierwsza część letniego urlopu za mną i jak mój 3,5 letni synek mam ochotę zapytać:
"A cemu już koniec urlopu?"
Urlop spędziłam inaczej niż początkowo planowałam, ale był nadzwyczaj udany i bardzo pracowity stąd moje milczenie. A zajmowałam się:
i
oraz
 
a także
Poza tym jeszcze nieco wiśni i brzoskwiń.
A efekty w słoikach wyglądają tak:
ogórkowe pikle i ogórki kiszone (bez zdjęcia)
dżemy, galaretki i soki
kompoty.
W sumie ponad 80 słoików, głównie dżemów.
Byliśmy u rodziny w Wielkopolsce - kiedyś jeździliśmy tam często na wakacje i najwyraźniej pora powrócić do tej tradycji.
Dla najmłodszego syna wiejskie podwórko miało mnóstwo uroku: kaczki, kury i gęsi budził nieustanny zachwyt, podobnie jak króliki - przy czym najważniejsza była długość króliczych uszu. A maciora z przychówkiem była przedmiotem wielu rozmów, ale jej głośne pochrząkiwania skutecznie zniechęcały do podziwiania prosiaków z bliska.
Poza tym synek codziennie dopytywał się o wyjazd do sadu, gdzie pomagał w zbieraniu wiśni i śliwek, a ja spędzałam popołudnia na rwaniu czerwonej porzeczki. Lubię takie konkretne wyzwania - we cztery zerwałyśmy przez 2,5 godziny prawie 120 kg.
Z inny atrakcji odwiedziliśmy poznańskie ZOO - gorąco polecam, ale trzeba przeznaczyć na taką wycieczkę kilka godzin, a najlepiej cały dzień. Teren ZOO  jest bardzo duży i stale przybywa nowych gatunków. Wybiegi są znacznie większe niż w innych polskich ogrodach zoologicznych. Dzięki temu zwierzęta mają więcej prywatności czyli nie zawsze uda się każde zwierzę zobaczyć, ale ich zachowanie jest bardziej naturalne. Mnie najbardziej podobały się: wybieg dla słoni afrykańskich z nową słoniarnią i susły. Do tej pory wydawało mi się, że susły i świstaki są podobnej wielkości, a tak nie jest - susły są malutkie i bardzo urocze.
Robótkowo nie działo się zbyt wiele. Powstała 1 torba - czeka na filcowanie i dopiero potem ją pokażę i jeszcze citron z włóczki Angel . Skończony, czeka na blokowanie w domowym zaciszu.
Dokonałam też jednego (tylko jednego) włóczkowego zakupu:

To gigantyczny motek moheru o nieznanym składzie - dla porównania obok 5 dkg motek bawełny. Waga około 0,5 kg cena 2,50 zł za całość. Uwielbiam zakupy w sklepach z używaną odzieżą na wagę.